W ostatni piątek sukcesem zakończyła się walka najlepszych skoczek na świecie o prawo udziału w lotach narciarskich: cztery z nich wystartowały w roli przedskoczków podczas pierwszych w historii konkursów Pucharu Kontynentalnego na skoczni mamuciej. Jednak zwycięstwo nie jest jeszcze ostateczne. Przewodniczący komisji skoków i kombinacji norweskiej, Torbjoern Yggeseth - ten sam człowiek, który przez kilka tygodni nie ustawał w wysiłkach, by zabronić startu kobiet w Vikersund - zapowiedział taką zmianę w przepisach, która jednoznacznie stwierdzałaby, że w konkursach lotów przynajmniej w najbliższych latach mogą brać udział wyłącznie mężczyźni. Wg obecnego regulaminu decyzja w sprawie tego, którzy skoczkowie mogą wystąpić w konkursie lotów leży w gestii jury. Yggeseth chce zmienić słowo "skoczkowie" na "skoczkowie płci męskiej" i wstawić jeszcze gdzieś wyraźną uwagę, że na skoczniach tej wielkości nie mogą startować kobiety.
To nie jest kwestia kwalifikacji. Nikt nie proponuje, żeby w lotach startowały skoczki z trzeciej dziesiątki kobiecej listy rankingowej. Jednak na pewno kilka zawodniczek jest już w stanie z takiej skoczni bezpiecznie skoczyć. W Vikersund ich wyniki były porównywalne ze średnimi wynikami mężczyzn, żaden lot kobiety nie zakończył się kontuzją.
Yggeseth zapędził się tak daleko, że ośmieszyłby się, gdyby się wycofał. Niestety. Żeby tego uniknąć, zachowuje się, jakby walka z żądaniami skoczek była jego obsesją. Nie zauważa, że i tak jest coraz bardziej odizolowany. Polityczka norweskiej Partii Pracy, Karin Yrvin, krytykuje pomysły Yggesetha i zapowiada współpracę z ludźmi zajmującymi się przepisami sportowymi. Być może taki lobbing jest dobrym pomysłem. Yrvin chce międzynarodowego nagłośnienia problemu... W Polsce póki co sprawy dotyczące kobiet są traktowane jako drugorzędne.
Sprawa nie dotyczy tylko kobiet, wiąże się z pewną wizją skoków narciarskich. Zapewne nigdy nie staną się one sportem rekreacyjnym, ale przestają być dyscypliną elitarną. Przykładem są choćby kursy skoków na skoczniach rzędu 10-15 m, w których może wziąć udział każdy, kto ma w miarę dobre zdrowie, umie jeździć na nartach... i oczywiście ma pieniądze i dostęp (w Polsce nie ma takich kursów). Także w światowej czołówce sytuacja się zmienia. Przed rokiem postawiłam w felietonie tezę, że loty narciarskie mają w sobie coś z rytuału (rytuał zaś musi być tylko dla wybrańców). W dyskusjach internetowych zestawiane są ze sobą dwie decyzje: próby oficjalnego zakazania kobietom udziału w lotach i rezygnacja z rozegrania w tym sezonie Nordic Combined Skiflying Challenge, czyli pierwszych w historii zawodów kombinacji norweskiej z częścią skokową na "mamucie". Loty zostają tym samym zarezerwowane dla "specjalistów" płci męskiej. Jednak cały obraz zmienia się, jeżeli zorientować się, jacy zawodnicy bywają przedskoczkami w lotach. Czy wyższe umiejętności skokowe prezentują Franci Cerar i Ondrej Vaculik, czy Lindsey Van i Ludovic Roux? Jestem przekonana, że rozstrzygnąć należałoby takie pytanie jednoznacznie na korzyść czołówki skoczek oraz kombinatorów. Próby "reglamentowania" lotów są w mniejszym stopniu dyktowane troską o bezpieczeństwo zawodników, bardziej zaś dbałością o utrzymanie elitarności skoków narciarskich.
Jeżeli chodzi o loty kobiet, decyzji można spodziewać się na kongresie FIS w Miami w maju br. Sprawa ma bardzo duże znaczenie - chodzi tu po prostu o motywację. Sama cieszę się, że wielu ludzi, nie identyfikujących się bynajmniej z feminizmem, dostrzega niesprawiedliwość decyzji FIS dotyczących skoków kobiet. Nie ma powodu, by skoki narciarskie były sportem tylko dla mężczyzn. Nie ma usprawiedliwienia dla dyskryminacji.