Zamiast pierwszego zwycięstwa Silje Opseth - trzydziesta wygrana Maren Lundby. Skandaliczna pomyłka przy obliczaniu not doskonale podsumowała dwudniową rywalizację w Lillehammer...
Poniedziałek i wtorek na Lysgårdsbakken z pewnością nie były łatwe dla nikogo - organizatorów, sędziów, zawodników i zawodniczek. Przede wszystkim mieliśmy problemy z pogodą, której efektem były loteryjne wyniki czy znaczne przeciąganie niektórych serii skoków.
Szczególnie żal tu pań. Nie dość, że zawody zaplanowano na późne godziny, to jeszcze ich początek przesuwano ze względu na przedłużającą się rywalizację mężczyzn; później zresztą zawodniczki też nie rozgrywały swoich konkursów zbyt płynnie. Zawodów w Lillehammer do udanych nie zaliczą Virag Voros i Jacqueline Seifriedsberger, które po upadkach prawdopodobnie uszkodziły więzadła; więcej szczęścia miała Nika Kriznar, która nie wyhamowała i z dużą siłą uderzyła w bandy otaczające zeskok, a wybieg skoczni opuściła na noszach (następnego dnia jednak stanęła na starcie).
Ostatnim akcentem była pomyłka przy obliczaniu not we wtorkowym konkursie pań - trochę przypominająca sytuację z medalem polskich skoczków na mistrzostwach świata w Val di Fiemme w 2013 roku. Początkowo zwyciężczynią ogłoszono Silje Opseth, która dzień po swoim pierwszym podium w Pucharze Świata świętowała debiutancką wygraną. Norweżka udzielała wzięła udział w dekoracji, udzielała wywiadów jako triumfatorka i po prostu cieszyła się największym sukcesem w karierze.
Do czasu. Wkrótce pojawiły się wątpliwości odnośnie noty punktowej Maren Lundby w pierwszej serii. Na potwierdzenie wyników trzeba było czekać kilkadziesiąt minut, w końcu okazało się, że to jednak bardziej doświadczona z Norweżek otrzyma sto punktów do klasyfikacji generalnej. Nie jest tajemnicą, że obie panie były rozczarowane... Opseth popłakała się przy dziennikarzach, a starsza koleżanka ją pocieszała.
- Było wiele emocji. Najpierw byłam bardzo zadowolona, a później otrzymałam wiadomość, że to jednak Maren wygrała, a ja jestem druga. Mimo wszystko bardzo się cieszę z Maren, ale jednocześnie jestem trochę smutna, bo myślałam, że wygrałam - mówiła dwudziestolatka. - Gdy po raz pierwszy stoisz na najwyższym stopniu podium, a następnie okazuje się, że zajmujesz tylko drugie miejsce, przeżywasz naprawdę wiele.
Mówią, że "co cię nie zabije, to cię wzmocni". I chyba z takiego założenia powinna wyjść Opseth, która liczy, że wkrótce uda jej się zwyciężyć - już naprawdę:
- Czuję się już dobrze. Teraz skupiam się na kwalifikacjach i konkursie w Trondheim. Dam z siebie wszystko i będę walczyć o wygraną.
Maren Lundby też inaczej wyobrażała sobie swoje trzydzieste zwycięstwo w Pucharze Świata - i z pewnością oddałaby ten triumf koleżance:
- Jest mi bardzo przykro z powodu Silje. Szczerze mówiąc, odniesienie zwycięstwa w ten sposób jest czymś... dziwnym. Właściwie to nie wiem, co powiedzieć - przyznała Norweżka, która nie potrafiła cieszyć się z wygranej. - Jakieś trzydzieści minut po zakończeniu konkursu, po dekoracji, powiedziano mi, że doszło do pomyłki. Jesteśmy ludźmi, popełniamy błędy - ale coś takiego nie powinno się wydarzyć - podkreśliła.
Liderka Pucharu Świata bardzo współczuje Opseth, która - mimo wszystko - zanotowała najlepszy wynik w karierze:
- Co mogę zrobić? Jest mi smutno. Odniosłam zwycięstwo, ale Silje myślała, że wygrała, a później jej to odebrano - to musiało być straszne. To nietypowa sytuacja.
Do zakończenia rywalizacji w Raw Air kobiet pozostały jeszcze trzy serie, a Lundby zdecydowanie prowadzi, wyprzedzając w klasyfikacji generalnej właśnie Opseth. Jest na najlepszej drodze, by po raz drugi w karierze triumfować w tej imprezie.
- Mam nadzieję, że obronię prowadzenie. Nie mogę doczekać się Trondheim - zakończyła.
Oby na Granåsen nie dochodziło już do podobnych sytuacji...