Ponieważ Finowie potraktowali lato wyjatkowo po macoszemu, ich wyniki uzyskane w tym okresie są jeszcze mniej miarodajne niż w wypadku Norwegów. Nie powinny zatem być jakimkolwiek punktem wyjścia przy przewidywaniu przebiegu rywalizacji w zimie. Musi nam wystarczyć poprzedni sezon i duża doza intuicji. O ile Norwegowie, oceniając poprzedni sezon, mogą mówić o zadyszce swoich dotychczasowych liderów, ale niemal natychmiast chwalić się, słusznie, swoją "nową falą", to Finowie są, moim zdaniem, w gorszej sytuacji. Ich liderzy znaleźli się, przynajmniej w zeszłym sezonie, w impasie zbliżonym do tego, jaki był udziałem Adama Małysza, kiedy w polskich skokach dyrygował Heinz Kuttin. Niby nieźle, niby czołówka, a tak naprawdę sukcesów żadnych (żeby być sprawiedliwym wobec Kuttina to dodajmy, że porównanie dotyczy, przynajmniej jak chodzi o Adama, ostatnich 5/4 roku jego pracy w Polsce. Pierwsze 3/4 było w miarę obiecujące). Oprócz liderów Finowie mają też drugi szereg. Wydawałoby się, jeszcze niedawno, zupełnie przyzwoity. Janne Happonen, Tammi Kiuru, Arttu Lappi i nowa twarz w tym gronie - Harri Olli. Jest też trzeci szereg, który tworzą starszy z braci Hautaemaki - Jussi, Kalle Keituri, Veli-Matti Lindstroem i Lauri Hakola. O nich wszystkich za chwilę.
FINLANDIA - odwrót?
Zacznijmy od dwóch najwybitniejszych asów fińskich skoków, będących symbolami tego sportu w Suomi i nie tylko. Janne Ahonen trzy lata temu był niekwestionowanym królem skoczni. Rok później skakał nieco słabiej, ale dalej był prawie najlepszy. W ubiegłym sezonie "Mruk" (moim zdaniem ksywa niezasłużona, ale skoro się przyjęła...*) był tylko cieniem wielkiego "Aho". Ten sezon mu po prostu uciekł. Stała się zresztą rzecz niebywała. Po raz pierwszy od roku 1993 (tj. od czasu, kiedy po raz pierwszy stanął na podium, dodam że najwyższym) Ahonen przez cały, okrągły sezon nie stanął na podium. Zaledwie 13 razy w pierwszej 10-tce, w tym tylko 3 w pierwszej 6-tce (po razie na pozycjach 4-6). Łącznie zdobył w sezonie 539 punktów. Zakończył go na 8 miejscu. Ostatnio gorszy wynik zanotował w bardzo dla siebie nieudanym sezonie 2001/2002, kiedy to znalazł się poza pierwszą 10-tką. Na MŚ fiński mistrz też niczym specjalnym nie błysnął.
Przed rozpoczynającym się sezonem nasuwa się tylko jedno pytanie. Czy analizowany wyżej okres to tylko wypadek przy pracy i Ahonena stać na powrót do wielkiej formy, czy też, wzorem niewiele starszych od siebie Hoellwartha i Widhoelzla, "Janne I Wielki" zmierza pomału, acz nieubłaganie do końca niezwykłej, należącej do najwspanialszych w historii tego sportu, kariery. Podobne zresztą pytanie powstaje, gdy próbuje się przewidzieć jak będzie skakał inny z wielkich ostatnich lat, Norweg Ljoekelsoey, o którym była mowa w poprzednim odcinku. Myślę, że Fin nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Nie będzie już nigdy w formie sprzed 3 lat, ale zrobi wszystko, by wyśrubować rekord w ilości zdobytych miejsc na podium. Na razie ma ich 96. I nie spocznie, myślę, póki nie stanie na pudle po raz setny. Wierzę w to, że mu się to uda. Pytanie tylko, czy nie trzeba będzie na to więcej niż jednego sezonu. Bo w to, że prześcignie Weissfloga w ilości zwycięstw (mimo, że brakuje mu do Niemca tylko jedno) wierzę znacznie mniej.
O występach Mattiego Hautamaekiego w zeszłym sezonie można powiedzieć dwie rzeczy. Był, jak na siebie, wyjątkowo słaby i miał w nim wyjątkowo dużo szczęścia. Bo jak inaczej ocenić to, że będąc bez formy przez cały sezon aż 4-krotnie stanął na podium? Stało się tak dlatego, że w przypadku kilku konkursów, zawody miały charakter losowy. I zawsze wtedy los sprzyjał właśnie jemu. Tak było w Ga-Pa, gdzie był drugi, tak było w Zakopanem, gdzie zakończył zawody na 3-cim miejscu i tak było w Oslo, gdzie również był trzeci. We wszystkich tych przypadkach bardzo nierówno wiało, wszędzie była jedna seria i wszędzie akurat Matti miał farta. Miał go również w Vikersund, gdzie były, co prawda, dwie serie, ale też mocno wiało i to z różnych kierunków. Hautamaekiemu akurat dwa razy mocno pod narty. Więc znów zaliczył podium. Tym razem znowu stanął na jego trzecim stopniu. Sezon zamknął 9-tym miejscem w klasyfikacji generalnej z ilością 526 punktów. Wynik nie najgorszy, tylko ile w tym udziału zawodnika? A ponadto: dla skoczka, który wcześniej 16-krotnie stawał na najwyższym podium konkursu PŚ sezon bez zwycięstwa to żaden sezon. Pomijając fakt, że na MŚ w Sapporo Hautamaeki też nic nie zdziałał.
Ostatnio, już w lecie, doszły słuchy, że Matti próbował znaleźć motywację (którą podobno stracił) trenując w Alpach ze swoim poprzednim trenerem. Rezultaty są, jak mówią niektórzy, obiecujące. Wyniki letnich konkursów w Oberhofie i Klingenthal sugerują, że być może, tę motywację znalazł. Oby, bo jak wskazują doświadczenia poprzedniego sezonu, sam talent (nawet ogromny) już nie wystarcza.
Teraz drugi szereg. Tammi Kiuru może mieć kłopoty z powrotem na skocznię. A jeśli wróci to nie wiadomo, w jakiej formie. Ta zeszłoroczna bowiem była bardzo przeciętna, jeśli nie słaba. Tylko raz w pierwszej 15-tce (i to na miejscu 14-tym) i łącznie zdobyte przez cały sezon 74 punkty dają obraz jego ubiegłosezonowych dokonań. A sezon zakończył w Planicy kontuzją, której do dziś nie wyleczył. Biorąc pod uwagę jego wiek, może się okazać, że reprezentant Finlandii oddał w marcu ostatni skok w PŚ.
Janne Happonen wydawał się być po sezonie 2005/06, gdzie wygrał dwa konkursy, na najlepszej drodze do tego, by w niedługim czasie zmienić starszych kolegów w roli lidera reprezentacji. Po minionym sezonie wydaje się to jednak bardzo odległą perspektywą i to mimo, że obecni liderzy wypadli kiepsko. 68 punktów w PŚ i tylko jedno miejsce (13) w czołowej 15-tce konkursu każe się zastanowić, czy w wypadku tego zawodnika nie mamy do czynienia z jakimś, nie pierwszym zresztą, zahamowaniem natury psychicznej. Miejmy nadzieję, ze się przełamie, bo skakać naprawdę potrafi.
Teraz trochę więcej optymizmu. Arttu Lappi - jedna z dwóch fińskich niespodzianek in plus. Po kilku latach stagnacji, nie zawsze wynikającej z winy zawodnika, wrócił do I ligi i to w bardzo przyzwoitym stylu. Zaczął od trochę szczęśliwego, ale w sumie zasłużonego, zwycięstwa w Kuusamo i cały początek sezonu miał świetny. A na koniec mógł się pochwalić 15-tą lokatą w klasyfikacji ogólnej. Zdobył przy tym 466 punktów. Dodajmy, że oprócz wspomnianego zwycięstwa, jeszcze 6-krotnie znajdował się w czołowej 10-tce poszczególnych zawodów. Niczego nie zrobił na MŚ, ale i tak sezon był dla niego bardzo udany. Wydaje się, że jeśli nie przeszkodzą mu dające się we znaki w poprzednich latach kontuzje, może być mocnym punktem reprezentacji i w tym roku. Na miarę 2-giej 10-tki światowego cyrku.
Następny pozytyw - Harri Olli. W klasyfikacji PŚ dwudziesty ósmy (176 pkt), ale za to wicemistrz świata z dużej skoczni w Sapporo, gdzie praktycznie powinien wygrać. Sędziowie uznali jednak, że jest na to chyba zbyt młody (nie przychodzi mi do głowy żadne mądrzejsze uzasadnienie not) i podarowali zwycięstwo Ammannowi. Młodemu Finowi trzykrotnie udało się zająć miejsce w najlepszej 10-tce poszczególnych konkursów. To może być w tym roku czarny koń światowych skoków. Ma duży potencjał. Nie zawsze potrafi go jeszcze wykorzystać, ale jak ustabilizuje formę, to... strach się bać. Przy czym potrafi być bardzo nierówny. Fakt.
Reszta zawodników to reprezentanci fińskiej trzeciej ligi, którzy w żadnym razie nie powinni stanowić awangardy narciarskiego cyrku. Niespełniony talent Lindstroem, który w zeszłym roku wrócił z wielkiego niebytu i parę razy się pokazał, zdobywając zauważalną (130) ilość punktów i raz nawet zajmując 4 miejsce, Hakola, który o punkt wyprzedził w klasyfikacji naszego Żyłę (zdobył ich w sumie 35) oraz Keituri, któremu pomógł w Kuusamo wiatr i tym sposobem zajął tam 9 miejsce. Z nich trzech być może Lindstroemowi uda się spróbować regularnie zdobywać punkty w PŚ. Pod warunkiem, że wewnętrzna selekcja w kadrze mu na to pozwoli.
Żeby nie pominąć nikogo, kto ma jakiekolwiek szanse wystartować w zbliżającym się PŚ i zaistnieć, należałoby wymienić jeszcze cztery fińskie nazwiska, przy czym trzeba by je podzielić na dwie grupy. Pierwszych dwóch zawodników to skoczkowie, którzy mają już za sobą starty w PŚ. Yliriesto i Ikonen okres wzlotów mają jednak, mimo że obaj są stosunkowo młodzi, chyba wyraźnie za sobą i trudno ich posądzać o to, że będą walczyć o wysokie lokaty w tegorocznym cyklu. Ostatni dwaj skoczkowie, na których pragnę zwrócić uwagę to Larinto i Kovaljeff . Oni praktycznie mogą rozpocząć przygodę z PŚ. Wydaje się jednak, że aby do tego w ogóle doszło, musieliby zasygnalizować sporą zwyżkę formy.
Jak widać, za wesoło u Finów przed sezonem nie jest. Sytuację pogarsza fakt, że ich trener, Tommi Nikunen, wydaje się nie mieć pomysłu na dalszą skuteczna rywalizację swoich podopiecznych z uciekającymi im rywalami. Ale może jestem dla niego zbyt surowy, a on właśnie szykuje niespodzianki w stylu swoich kolegów z Austrii i Norwegii. Nie bardzo chce mi się wierzyć.
* - Wielu ma pretensje do Mruka o to, że udziela bardzo krótkich wywiadów. Lub, że nie udziela ich wcale. A to jest po prostu bardzo inteligentny facet, który niebywale szybko analizuje pytanie. Jeżeli jest ono głupie to odpowiada krótko lub bardzo krótko. Oto prawidłowe wyjaśnienie dlaczego wywiady TVP (w osobie Bartosza Hellera) z Janne Ahonenem należą do najkrótszych w historii sportu w ogóle. Nie mówiąc o tym, że dają obraz Fina w bardzo krzywym zwierciadle. Nawiasem pisząc: dobrze, że pan Heller nie zadaje Mrukowi takich pytań, jakie zwykł zadawać po skoku większości naszych zawodników. Wtedy bowiem mógłby nie otrzymać odpowiedzi w ogóle. I jak by relacja wyglądała?!
C.D.N.